Książki
Pierce’a Browna od dawna królują na szczytach list bestsellerów
na rynku zagranicznym. Na polskim nie bardzo, mimo że zostały
wydane już jakiś czas temu. Trylogia Red Rising od dawna
przyciągała mnie do siebie niebanalnym pomysłem na fabułę, co
więcej, poleca je osoba, którą sobie cenię i której opiniom
ufam. Dlatego w końcu zebrałem się do pochłonięcia pierwszego
tomu, u nas zatytułowanego Złota Krew.
Książka
opowiada historię Darrowa, który jest Helldiverem, Czerwonym,
wydobywającym z kopalni na Marsie cenne helium-3. Nie jest mu dany
widok słońca, głoduje, a jego przyszłość nie maluje się w
świetlistych barwach. Darrow ma cudowna żonę, którą kocha nad
życie, lecz kiedy los mu ja odbiera, a później wrzuca go w wir
spisków i tajemnic, bohater musi podjąć kluczową decyzję –
walczyć za większe racje i sprzeciwić się Złotemu reżimowi, czy
odpuścić i usunąć się w ciemność. Odpowiedź jest jedna.
Książka
ta jest debiutem literackim i w wielu momentach przypominała mi
klasyczne trylogie dla młodych czytelników typu Igrzyska
Śmierci. Mamy tutaj walkę z
systemem, bohatera, który przechodzi przemianę psychiczną, ale też
fizyczną (co było interesującym elementem fabuły) i zagwozdki
moralne rozgrywające się na arenie walki, gdzie gniew podsycany
jest nieustającym pędem po zdobycie tytułu najlepszego z
najlepszych – bo przecież liczy się tylko zwycięstwo. Da się
tutaj też odczuć klimat serialu The 100, jeżeli
ktoś jest fanem, na pewno odnajdzie w Red Rising
coś dla siebie.
Jest
to długa książka, choć gabarytowo wcale się taka nie wydaje:
styl jest dość skompresowany, a wydarzenia przedstawione w kilku
zdaniach, czy akapitach nie są czymś, co bardzo lubię. Podoba mi
się, kiedy akcja jest rozpisana na kilka stron, a poszczególne
wydarzenia przedstawione w bardziej rozległy sposób – tutaj
doświadczamy przeskoków czasowych, opisanych w jednym zdaniu i po
pewnym czasie przyzwyczaiłem się do zabiegów, które Brown
stosował, aczkolwiek mógłby popracować nad warstwą emocjonalną
opisywanych przez siebie rzeczy, gdyż przez pisanie w taki sposób,
historia wiele traci. Nie
chce się jednak czepiać zbyt mocno, ponieważ to literacki debiut i
być może w kolejnych powieściach autor mnie mile zaskoczy.
Co
do bohaterów: pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę, to
fakt, że było ich zdecydowanie zbyt wielu. Oczywiście po pewnym
czasie zaczęło ich ubywać, ale w niektórych momentach książki
łatwo było się zgubić i musiałem sobie dwa razy przypominać kto
jest kim, albo kto skąd pochodzi. Uniwersum wykreowane jest nieco
rozległe i ilość szczegółów bywała przytłaczająca. Mimo
wszystko postacie takie jak Mustang, Sevro, czy Cassius wiele
wynagradzają i aż chce się czytać o ich poczynaniach. Bo napisać
muszę o tym, że bywa brutalnie, bywa soczyście i pewne fragmenty
przelatywały przed moimi oczami, a ja nie mogłem się od nich
oderwać.
Tyle
ode mnie na temat pierwszej części trylogii Browna. Licze, że
kolejne okażą się lepsze!
3.75/5
Kiedy pierwszy raz czytałam byłam książką zachwycona, aż trudno mi uwierzyć, że od tego czasu minęły już 3 lata i szczerze, to nie mam pojęcia czy teraz odebrałabym ją w taki sam sposób. Jednak ta trylogia jest jedną z moich ulubionych i bardzo żałuję, że jest tak mało doceniona w Polsce, ponieważ moim zdaniem zasługuje na znacznie więcej. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że prawdopodobnie nie wydadzą reszty tomów :( Z przyjemnością bym ją przeczytała
Jeżeli wyjdą już kolejne części za granicą i będę na tyle zainteresowany, żeby je czytać, to na pewno pochłonę je w oryginale ;) A może doczekamy się wznowienia i nowego wydania? Kto wie, trzymajmy kciuki!
Usuń