środa, 22 sierpnia 2018

Red Rising: Złota Krew | Pierce Brown


Książki Pierce’a Browna od dawna królują na szczytach list bestsellerów na rynku zagranicznym. Na polskim nie bardzo, mimo że zostały wydane już jakiś czas temu. Trylogia Red Rising od dawna przyciągała mnie do siebie niebanalnym pomysłem na fabułę, co więcej, poleca je osoba, którą sobie cenię i której opiniom ufam. Dlatego w końcu zebrałem się do pochłonięcia pierwszego tomu, u nas zatytułowanego Złota Krew.

Książka opowiada historię Darrowa, który jest Helldiverem, Czerwonym, wydobywającym z kopalni na Marsie cenne helium-3. Nie jest mu dany widok słońca, głoduje, a jego przyszłość nie maluje się w świetlistych barwach. Darrow ma cudowna żonę, którą kocha nad życie, lecz kiedy los mu ja odbiera, a później wrzuca go w wir spisków i tajemnic, bohater musi podjąć kluczową decyzję – walczyć za większe racje i sprzeciwić się Złotemu reżimowi, czy odpuścić i usunąć się w ciemność. Odpowiedź jest jedna.


Książka ta jest debiutem literackim i w wielu momentach przypominała mi klasyczne trylogie dla młodych czytelników typu Igrzyska Śmierci. Mamy tutaj walkę z systemem, bohatera, który przechodzi przemianę psychiczną, ale też fizyczną (co było interesującym elementem fabuły) i zagwozdki moralne rozgrywające się na arenie walki, gdzie gniew podsycany jest nieustającym pędem po zdobycie tytułu najlepszego z najlepszych – bo przecież liczy się tylko zwycięstwo. Da się tutaj też odczuć klimat serialu The 100, jeżeli ktoś jest fanem, na pewno odnajdzie w Red Rising coś dla siebie.

Jest to długa książka, choć gabarytowo wcale się taka nie wydaje: styl jest dość skompresowany, a wydarzenia przedstawione w kilku zdaniach, czy akapitach nie są czymś, co bardzo lubię. Podoba mi się, kiedy akcja jest rozpisana na kilka stron, a poszczególne wydarzenia przedstawione w bardziej rozległy sposób – tutaj doświadczamy przeskoków czasowych, opisanych w jednym zdaniu i po pewnym czasie przyzwyczaiłem się do zabiegów, które Brown stosował, aczkolwiek mógłby popracować nad warstwą emocjonalną opisywanych przez siebie rzeczy, gdyż przez pisanie w taki sposób, historia wiele traci. Nie chce się jednak czepiać zbyt mocno, ponieważ to literacki debiut i być może w kolejnych powieściach autor mnie mile zaskoczy.

Co do bohaterów: pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę, to fakt, że było ich zdecydowanie zbyt wielu. Oczywiście po pewnym czasie zaczęło ich ubywać, ale w niektórych momentach książki łatwo było się zgubić i musiałem sobie dwa razy przypominać kto jest kim, albo kto skąd pochodzi. Uniwersum wykreowane jest nieco rozległe i ilość szczegółów bywała przytłaczająca. Mimo wszystko postacie takie jak Mustang, Sevro, czy Cassius wiele wynagradzają i aż chce się czytać o ich poczynaniach. Bo napisać muszę o tym, że bywa brutalnie, bywa soczyście i pewne fragmenty przelatywały przed moimi oczami, a ja nie mogłem się od nich oderwać.

Tyle ode mnie na temat pierwszej części trylogii Browna. Licze, że kolejne okażą się lepsze!

3.75/5



2 komentarze:

  1. Kiedy pierwszy raz czytałam byłam książką zachwycona, aż trudno mi uwierzyć, że od tego czasu minęły już 3 lata i szczerze, to nie mam pojęcia czy teraz odebrałabym ją w taki sam sposób. Jednak ta trylogia jest jedną z moich ulubionych i bardzo żałuję, że jest tak mało doceniona w Polsce, ponieważ moim zdaniem zasługuje na znacznie więcej. :)
    Szkoda tylko, że prawdopodobnie nie wydadzą reszty tomów :( Z przyjemnością bym ją przeczytała

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli wyjdą już kolejne części za granicą i będę na tyle zainteresowany, żeby je czytać, to na pewno pochłonę je w oryginale ;) A może doczekamy się wznowienia i nowego wydania? Kto wie, trzymajmy kciuki!

      Usuń